Jak to drzewiej bywało, opowiadają miejscowi z rozrzewnieniem - zwłaszcza starsi. Jesienią i zimą, kiedy roboty w polu nie było, wieczorami spotykano się w jednej z chałup, baby darły pierze, przędły albo robiły papierowe pająki, chłopy piły gorzałkę i wesoło przymawiały się z kobietami. Oj działo się, działo, wesoło i gwarno bywało śmiechy niosły się w ciemną noc. Bajaniom nie było końca. Opowiadała mi sąsiadka, że jeden z chłopów jakiś markotny chodził, frasował się czymś okrutnie.
- A co Ci to Antoś, zapytała go Sąsiadka.
- Ano Aniu co noc mi się śni, żem się utopił.
- Czyś Ty zgłupiał, przecież u nas ani, rzeki, ani stawu nijakiego nie ma, gdzieżbyś mógł się utopić, daj spokój "sen mara Bóg wiara", nie przejmuj się tak.
Chłop się uspokoił, pomyślał sobie, że ma Ania rację i zapomniał o śnie. Któregoś wieczoru popił z kompanami i wracał do domu przez potoczek - ot taka strużka ledwo - zachwiał się i rymnął twarzą w wodę, leżał tak dopóki nie znalazł go inny chłop co do chałupy wracał, ratując od niechybnej śmierci. Podobno od tamtej pory wraca okrężną drogą, byleby nie przez tą stróżkę właśnie.
Jak przyszła niedziela cała wieś razem przez las i góry - tak około 6 kilometrów szła do Kościoła, wesoło było i gwarno, drogi ubywało szybko, a wieczorem w stodole grała harmoszka i skrzypce, wywijano hołubce do późnej nocy.
A dzisiaj - mówi Sąsiadka, każdy w swojej chałupie siedzi z nosem w telewizorze, albo innych tam cudach techniki, cliwo i cicho, nie ma z kim pogadać, pośmiać się, czy chociażby herbaty napić.
Życie tu w górach nie rozpieszczało ludzi - wszędzie chodzili na piechotę - bo drogi na Jaworzyny nie było, tylko koniem przejechać się dało, kobiety brały kobiałki pełne sera i jajek, wędrowały na targ do Jordanowa przez góry - wychodziły już o 4 rano i wracały pod wieczór. Teraz w każdej chałupie jest samochód i żyje się jak w mieście, ale jakoś tak żal minionego czasu, tych rozmów i gwaru przy piecu...
W ubiegłym tygodniu gościliśmy Hanię, która robi z gliny przepiękne przedmioty i tak oto kurs lepienia z gliny przyjechał do mnie, z czego się bardzo ucieszyłam. Od dawna chodziła mi ta glina po głowie, tylko nie miałam pojęcia czym się to je, no i nie miałabym czasu jeździć do Krakowa na nauki. Tak właśnie wieczorami, siedziałyśmy z Hanią i lepiłyśmy gliniane różności, niczym w minionych czasach, z radia sączyła się cicho muzyka, w piecu trzaskał ogień i było jakby się czas zatrzymał..
Udało mi się zrobić kilka rzeczy, nie są one doskonałe, ale jestem dumna, że zrobiłam je sama, mam zamiar doskonalić się w robieniu ceramiki z gliny, podoba mi się to okrutnie - a jak już się "udoskonalę", to będziemy z naszymi gośćmi lepić gliniane misy i dzbanki i co tam kto będzie chciał...
Na pierwszy ogień zrobiłam miskę, którą mam zamiar wypalić i poszkliwić, ale na to muszę poczekać do marca, wtedy dopiero będę miała czas żeby pojechać do Krakowa i zawieźć moje prace do wypalenia :(
Jeżeli wszystko się uda misa będzie kobaltowa, a rumianki białe z żółtymi środkami.
Następnie zrobiłam miskę dla Fiony, Słoninka musi poczekać jeszcze troszkę na swoją.
Miska będzie tylko wypalona
A to mój ptaszek, jeszcze nie wiem jak będzie wyglądał po wypaleniu i poszkliwieniu, bardzo podoba mi się taka surowa glina.
Hania przy pracy nad swoim Aniołem z białej gliny wyszedł przepięknie, jest taki eteryczny..
Przedstawiam Wam mojego pierwszego Anioła z białej gliny, nie jest doskonały, ale tak się cieszę, że w ogóle jest..
A tak wyglądają prace Hani wypalone i poszkliwione, prawda, że piękne?? Moze kiedyś moje będą choć w połowie takie..
Widzicie sami jakie piękne przedmioty można wyczarować z gliny, ja już się w niej zakochałam bez pamięci..
Życzę Wam dobrej nocy i znikam znowu na chwilę - obowiązki wzywają..
A tak wstaje ranek po pracowitych wieczorach..