Wielu z Was marzy o tym żeby zmienić swoje życie, rzucić wszystko i przenieść się gdzieś, choćby w Bieszczady. Żyć zgodnie z porami roku, zawiesić na kołku garnitur i garsonkę, wdziać kalosze, zakasać rękawy i pracować na kawałku własnej ziemi. Uwierzcie, że jest to możliwe, wystarczy tylko odrobina odwagi. Jakiś czas temu odwiedzili nas młodzi ludzie którzy stworzyli w Bieszczadach niepowtarzalne miejsce, wyremontowali 100 letnią chyże, sprawili, że stare domostwo znowu zatętniło życiem. Tu rodziły się ich dzieci, tu żyją z pracy własnych rąk. Kasia piecze chleby, Leszek robi drewniane meble, które Kasia maluje w piękne polne kwiaty. Smolnikowe Klimaty, to miejsce z duszą stworzone przez pasjonatów wszystkiego co dawne. Ciężko pracowali żeby uratować to domostwo, niestety sytuacja rodzinna zmusza ich do sprzedaży Smolnikowych Klimatów , ponieważ wielu ludzi pyta mnie o takie miejsca postanowiłam pokazać Wam jedno z nich, być może to miejsce czeka na kogoś z Was, tak jak moja chałupa czekała na mnie. Tak więc zapraszam Was w progi 100-letniej chyży, tu czas płynie innym rytmem. Ponieważ dostałam zgodę Kasi i Leszka podaję ich numery telefonów, gdyby komuś serduszko zabiło do tego miejsca
883-653-219 , 510-87-87-16
Przed świętami Bożego Narodzenia Bubisa z "Moje życie na wsi" wysłała mi zakwas i przepis na chleb. Zakwas skrzętnie przechowuję w lodówce i raz w tygodniu, skoro świt w piecu lądują chleby, które złocą się z minuty na minute i wypełniają chałupę cudownym zapachem. Gościom bardzo smakuje taki chlebek, więc proszą mnie o przepis. Przepis, przepisem, ale bez zakwasu nic się nie upiecze, tak więc w ślad za przepisem zamknięty w małym pojemniczku mknie drogą pocztową zakwas. Gdzie ja już tego zakwasu nie wysyłałam, zatacza on coraz większe kręgi, trafia do miast i miasteczek, a z nich dalej w świat. Bardzo mnie to cieszy, nazwaliśmy go "jolinkowy chleb przechodni", tak właściwie powinno być "bubisowo-jolinkowy chleb przechodni". W zamian za zakwas, dostaje zdjęcia pierwszego upieczonego chleba. Jak się okazuje "nie taki diabeł straszny". Od kiedy mam ten zakwas nie kupuję chleba w sklepie, bowiem wypieki tamże Tomek nazwał bardzo wdzięcznie "klęską piekarza". Niestety ostatnimi czasy dowaliłam sobie z robotą, prawa ręka z tygodnia na tydzień bolała coraz bardziej, myślałam sobie, jak wlazło, to i wyjdzie. Na wsi, gdzie robota goni robotę nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą. Wlazło, ale wyleźć nie chciało, więc musiałam udać się do Krakowa, żeby jakiś lekarz obejrzał to moje nieszczęście. Pani doktor obejrzała i za głowę się złapała, dorobiłam się pięknego zapalenia ścięgna. Zaaplikowała mi dwa zastrzyki w spuchniętą rękę i przykazała ją oszczędzać, tak więc w ramach oszczędzania ręki ogród zarasta zielskiem, wiele płotów i płotków czeka na malowanie a ja siedzę z kozami na łące, oszczędzam i przerażenie mnie ogarnia, co to będzie jak się wreszcie to oszczędzanie skończy.
Chciałam Was jeszcze zaprosić na stronę internetową Międzynarodowego Uniwersytetu Włóczęgów i Turystów, stworzyli ją pasjonaci pięknych miejsc i szlaków. Pozdrawiam serdecznie, dziękuję pięknie za maile i komentarze.