piątek, 29 czerwca 2012

Czerwiec i rozmowy telefoniczne



Jakieś dwa lata temu wiedziona chęcią oobejrzenia dobrego filmu, tudzież programu w telewizji podpisałam umowę z pewną telewizją cyforową. Przyjechali, zamontowali talerz satelitarny i okazało się, że w ogóle nie korzystamy z tego dobrodziejstwa cywilizacji. Słowo się rzekło, kobyłka u płota, umowa została zawarta i nie było dyskusji. Tak więc płaciliśmy comiesięczny abonament, a telewizor spoczywał sobie w wielkiej posażnej skrzyni Anieli w kuchni. Nie mogliśmy doczekać się końca tej umowy, żeby wreszcie nie płacić za coś, z czego nie korzystamy. Na wiosnę wysłałam list do owej firmy  z prośbą o jej rozwiązanie i zaczęły się niekończące rozmowy telefoniczne. Dzwonili na zmianę, to mężczyzna, to kobieta z troską wypytując dlaczego rezygnujemy. Mamili obniżkami, promocjami. Wypytwali czy byliśmy z ich usług zadowoleni. Cierpliwie tłumaczyłam każdemu rozmówcy, że nie mamy telewizora (tzn.spoczywał on co prawda w skyrzyni, do której może jedynie jakaś zbłąkana myszka zaglądała). Przyznam Wam, że byłam już niezmiernie zmęczona tłumaczeniem tego samego po raz kolejny. Pewnego dnia znowu zadzwonił telefon, męski głos po drugiej stronie przedstawił się jako pracownik tejże telewizji i zaczął tą samą śpiewkę. Spokojnie wysłuchałam co miał mi do powiedzenia i po raz 10 chyba powiedziałam, że: mieszkamy w górach, hodujemy kozy, zajmujemy się agroturystyką i po prostu nie mamy telewizora! Po drugiej stronie słuchawki zapanowała na chwilę cisza, po czym pan powiedział:
- Hmmm... rozumiem, tak prywatnie pani powiem, że cholernie Wam zazdroszczę, że nie macie telewizji, mieszkacie w górach i hodujecie kozy, ja chętnie uciekłbym z tej Warszawy.
Od tej pory nie odebrałam już żadnego telefonu z owej telewizji, w końcu znalazł się ktoś, kto był w stanie zrozumieć, że można nie mieć telewizora. W zamian za to namiętnie słucham radia, szczególnie mojej ukochanej Trójki, chociaż ostatnio odkryłam rewelacyjne Radio Kraków.
Wiosna obfitowała we wspaniałych ludzi, Monika, Michał, Łukasz, każde z nich kolejno przyczyniło się do powstania drogowskazu do jolinkowa. Monika narysowała kozę i umieściła napis jolinkowo, Michał troszeczkę go udoskonalił, a Łukasz własnoręcznie w pocie czoła wyrył go dłutkami w starej desce. Sama nie wiem, jak to się dzieje że sami wspaniali ludzie trafiają pod nasz dach. Pierwotnie chciałam ten napis i koze namalować farbą, Michał stwierdził, że lepiej by było, żeby to wyryć dłutkami. Dłutek nie miałam, nadgarstek nie nadawał się i tak do żadnego rycia więc temat odpuściłam. Minęło parę dni od wyjazdu Michała i Ani, kiedy do naszych drzwi zapukał zdyszany listonosz z małą paczuszką. Otwierałam ją  z wielkim zaciekawieniem, po zdraciu opakowania moim oczom ukazał się komplet dłutek od Ani i Michała, wtedy dopiero zrozumiałam co oznaczał tajemniczy uśmiech tego nicponia. Dłutka odłożyłam z pewnym smutkiem, musiały poczekać aż moja ręka wyzdrowieje. Minął tydzień, przyjechali kolejni goście, Magda i Łukasz. Deska leżała sobie spokojnie w kącie, dłutka przycupnęły tuż obok niej. Kiedy Magda z Łukaszem je zobaczyli, nie trzeba było długo czekać żeby poszły w ruch. Z deską i dłutkami pod pachą udali się na łąkę w towarzystwie kóz i tak powstał drogowskaz do jolinkowa, zrobiony rękami dobrych duszków.








Przez ostatnie dni gościła u nas moja córeczka chrzestna, pomagała mi jak mogła przy pasaniu kózek. Nie obyło sie bez przygód wszelakich, a to Księciunio niechcący różkiem trącił, a to Lutek pchał się na koc nieproszony. Blanka wyglądała na łące wśród kózek jak prawdziwa pastereczka.














Kózki rosną zdrowo, Hrabianka bije rekordy mleczności, zaskoczyła mnie bardzo, to jej pierwsza laktacja, a mleczka dziennie zdajam 3 i pół litra. Galusia mimo że starsza i już nieraz rodziła ma go nieco mniej. Sama nie wiem, co o tym myśleć, zatem nie dumam za dużo, tylko korzystam póki mogę i robię sery różniste, wyżywam się nareszcie na tym polu, ważę, mieszam, odcedzam i solę. Bardzo to lubię.




Dzisiaj zaczęły się wakacje, od niedzieli nasza chałupa zatętni gwarem gości, czeka mnie pracowity czas, dzisiaj też zakończyłam rehabilitację ręki, po nadgarstku posłuszeństwa odmówił bark. Mam nadzieję, że inne części mojego ciała nie pójdą w ich ślady. Dziękuję serdecznie za maile i komentarze, pozdrawiam Wszystkich zaglądających na mojego bloga. Wybaczcie mi opóźnienia w odpisywaniu na Wasze maile. Szczególnie dziękuję Tym, dzięki którym jolinkowa decha została skończona.