piątek, 28 lutego 2014

się...


To właśnie słowo zostało mi po moim ostatnim poście, który powędrował gdzieś w byt wirtualny, skoro zostało to nieszczęsne się, to może się na coś przyda. Się wzruszyłam Waszymi komentarzami w te moje pięćdziesiate urodziny. Bardzo Wam dziękuję. Piszecie że jestem szczęśliwą kobietą, ano tak. Dla każdego z nas szczęście oznacza coś innego, podobno szczęśliwym się nie jest, ale się bywa. I chyba tak właśnie jest, ważne żeby tego bywania było jak najwięcej i żeby bilans ogólny wychodził na plus. Biorąc pod uwagę te właśnie kryteria szczęścia mogę powiedzieć że jestem szczęśliwa. Ostatnio naprawdę poważnie zastanawiałam się nad różnymi wariantami mojego dalszego żywota. Mogłabym sprzedać ten dom i wynieść się do miasta. Marika byłaby szczęśliwa, zajęłabym się Anielką. Chodziłybyśmy razem na huśtawki i do parku i miałabym czas żeby z nią rysować i puszczać bańki mydlane i śmiać się i czytać i turlać się po śniegu i bawić się w berka i objadać się lodami...Dużo tego się prawda. Mogłabym, ale nie mogę, bo się zakochałam, straciłam serce i duszę dla tego miejsca, domu, zwierząt. Tej codzienności czasami trudnej, ale jakże pięknej. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wiem, że to jest moje miejsce. Dom to ludzie, mam olbrzymie szczęście że moje jolinkowo tętni gwarem i śmiechem. Przyjeżdżają jako goście i zostawiają w tym miejscu kawałeczek swojej duszy i dają mi siłę i radość z każdego dnia. To trochę tak jakbym zbierała odłamki ludzkich dusz i układała z nich opowiadanie. No i widzicie jedno malutkie się...Jeszcze raz serdecznie Wam dziękuję i kłaniam się nisko każdemu z osobna.
U mnie wiosna na całego, cały czas czekam na wykoty. Hrabianka wygląda jakby połknęła ze dwie piłki plażowe. Codziennie rano z niepokojem idę do koziarni i zastanawiam się czy to dzisiaj będzie ten dzień? Trzymajcie kciuki za szczęśliwe wykoty, oby wszystko poszło gładko. Psy zajęły doszczętnie łóżko w kuchni całymi dniami się na nim wylegują muszę z nimi walczyć o miejsce - a miało być tak pięknie z książką i kubkiem herbaty.

 
 
 
 
No i zadymiła się Natala, wyłoniła się niczym Wenus z dymu. Ale się rozpędziłam z tymi postami, jutro chciałabym opowiedzieć Wam o pewnym chłopcu, to taki jeden odłamek ludzkiej duszy.

środa, 26 lutego 2014

Pół wieku

Ten post będzie inny niż zamierzałam. Napracowałam się ze 3  godziny i kiedy napisałam ostatnie słowo cały post jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknął gdzieś w eterze. Stał się wirtualnym bytem. Podobno nic nie dzieje się bez przyczyny, więc pewnie jest jakiś sens tego zniknięcia. Kopiecie mnie w tyłek żebym coś napisała. Nie piszę nie dlatego że siedzę na fejsie, że mi się nie chce, albo że nie mam czasu. Chce pisać to co czuje, nie umiem pisać dla samego pisania. Dzisiaj poczułam i jakiś tajemniczy klawisz wykasował moje myśli i nijak nie mogę ich odnaleźć. Wczoraj zadzwoniła do mnie córka i słysząc mój głos zapytała.
- Mamo dlaczego jesteś taka zadowolona.
- Bo jest piękny dzień, błękitne niebo, bo właśnie wróciłam ze spaceru z trzema zwariowanymi psami, bo patrzę na góry, bo świeci słonko i kózki mogą wyjść na łąkę, bo wiem że chcę być tu i teraz.
- Acha, a ja myślałam że wygrałaś milion w totka.

Dzisiaj (ponieważ już po północy) kończę pięćdziesiąt lat i pytam sama siebie, czy gdybym mogła cofnąć czas byłabym w tym miejscu? Niejeden wieczór przeryczałam w tej chałupie, niejeden błąd popełniłam, nie raz się zatraciłam, pogubiłam, zwątpiłam i poddałam. Czasami miałam ochotę sprzedać to w cholerę, uciec, wyjechać, zniknąć. Nie musieć wstawać rano i martwić się o ogień w piecu, o byt dla siebie i zwierząt, o słońce, deszcz, mróz. O to czy jest zima, czy jej nie ma, o siano dla kóz...Pytam i wiem że chcę być tu i teraz, że chce się o to wszystko martwić, że dam radę. Dzięki moim gościom którzy stali się przyjaciółmi, którzy zostawiają w tym miejscu cząstkę siebie, dzięki takim słowom. Wiem.

"Każdy z nas - w co głęboko wierzę -
jest niestrudzonym wędrowcem; jesteśmy ciekawi świata, tajemnic ukrytych
za nieprzeniknionym horyzontem. Podróżujemy, idąc w sukurs potrzebom
wygłodniałej wyobraźni, próbując wyrwać światu ostatnie z jego
tajemnic. W tej naszej wędrówce - próbujemy znaleźć miejsca
wyjątkowe, a jednocześnie zatopione w
poezji codzienności, w których czas zatacza koło - miejsca w których
można przystanąć i podumać nad smugami już przebrzmiałych chwil.
Takim miejscem jest Jolinkowo - gdzie wiatr igra z obłokami w efemerycznym
tańcu, a rozgwieżdżone niebo sunąc cicho po widnokręgu, szepcze Ci do
ucha opowieść  o beskidzkiej melancholii. Gdzieś, Jolu, na stromej
drodze do Twojego domu musi istnieć niewidzialna granica - oddzielająca
od siebie dwa światy - ten zatłoczony, głośny, pełen pośpiechu, i ten
- w którym wskazówki zegara zdają się poruszać wolniej.
Urok Jolinkowa każdy dostrzega  gdzie indziej, czy to w niesamowitym
wnętrzu Twojego domu, urządzonym z umiłowaniem i szacunkiem do tradycji,
czy w zapachu świeżo upieczonego chleba, czy też w majestatycznym widoku
na oblewane złotym blaskiem wschodzącego słońca samotne beskidzkie
wzgórza."

Za mną pół wieku.

 
 
 
 
 




 

 
 

 
 
 
 


 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
Ktoś dzisiaj mi powiedział, że jolinkowo, to ja. Można żyć bez wielu rzeczy, można żyć bez pewnych osób, ale chyba nie można żyć bez siebie...