czwartek, 10 kwietnia 2014

Jak to z Heleną było

Zeszłego roku jakoś tak na wiosnę zadzwonił do mnie jakiś pan z zapytaniem czy mamy do sprzedania kózki karpackie. Niestety Maja razem z jej córkami była już przyobiecana tak więc powiedziałam że niestety nie mamy kózek, ale mamy koziołka. Pan niewiele myśląc powiedział że bierze naszego Księciunia. Bardzo dobrze mi się z nim rozmawiało. Dowiedziałam się że wiele lat był w Stanach ale teraz na stałe wraca do Polski i chciałby mieć kózki - właśnie karpackie. Okazało się, że jego rodzinny dom jest rzut kamieniem od nas za górami w Kamienicy. Tym bardziej się ucieszyłam że Księciunio trafi w dobre ręce i będzie niedaleczko. Andrzej - tak miał na imię ów pan, zjawił się u nas z początkiem czerwca. Rada w radę uradziliśmy, że można by pojechać po kózki do Załusek skąd przyjechała nasza Hrabianka. Ponieważ Kasia i Leszek Górni też chcieli kózki za jednym zamachem można przywieźć też dla nich. Andrzej poprosił Tomka żeby z nim pojechał, a ten jak się domyślacie nie zastanawiał się długo. Tak więc pewnego dnia skoro świt obaj panowie wyruszyli w czterystukilometrową podróż do Pana Krzysztofa. Przywieźli dwie kózki do Górnej Chaty i trzy dla Andrzeja. Czas płynął, lato powolutku ustępowało miejsca jesieni. Któregoś dnia zadzwonił Andrzej i zapytał czy nie mielibyśmy kogoś kto by mu jego kózki przechował do wiosny bo niestety musi wracać do Stanów. Choćbyśmy chcieli nie mogliśmy przyjąć trzech kózek i Księciunia pod swój dach - po prostu nie mamy na to miejsca. Szczęśliwie się złożyło że przyjechał do nas - raczej do Fidela :) ze swoją kózką karpacką nasz znajomy spod Krakowa i okazało się że może Andrzejowi kózki przechować. Panowie się dogadali, Andrzej kózki miał zabrać w marcu, a trzeba Wam wiedzieć że wszystkie były już pokryte przez Księciunia - czyli na wiosnę miały zacząć się wykoty. Tak jak lato ustąpiło jesieni, tak i zima minęła jak z bicza trzasł. Pewnego dnia sprawdzam pocztę, a tu mail od Andrzeja ze Stanów. Pisze w nim, że niestety nie wraca. Trzeba znaleźć kózkom, Księiuniowi i koźlakom które się wykociły nowe domy. Jedną z nich właśnie Helenę daje mi w prezencie. Bardzo się ucieszyłam, ale i zarazem zmartwiłam, nie miałam miejsca dla Helenki. Wszystkie kózki pooddzielane z maluchami, nie było wolnego boksu. W tym czasie byli u mnie moi goście, pokrewne dusze Karina i Sebastian.
- Co ja mam teraz zrobić? Pytałam sama siebie.
- Jak to co? Odpowiedział Sebastian. Raz dwa dobudujemy nowy boks dla Helenki.
Jak powiedział tak zrobił. Trzeba Wam wiedzieć, że to niezwykły młody człowiek. Głowa pełna pomysłów, robota w rękach mu się pali. Nawet się nie obejrzałam a już boks dla kózki był gotowy. Gospodarz z niego nie lada, a i Karina w niczym mu nie ustępuje. To wielkie szczęście mieć takich ludzi za przyjaciół, móc na nich liczyć, wiedzieć że choć są daleko, myślami jakby na wyciągnięcie ręki. Tak więc jeszcze raz za pośrednictwem bloga wielkie dzięki Seba, Karina i oczywiście nie mogę zapomnieć o Larsonie pożeraczu piłeczek tenisowych.
Helenka przybyła do jolinkowa i zamieszkała w nowym boksie tuż obok Hrabianki która nieustannie wali rogami w drzwiczki jakby chciała powiedzieć Helence.
- Pamiętaj, ja tu rządzę.
Oj dzieje się ostatnio u mnie, mam wrażenie, że sama za tym nie nadążam.
Pewnego dnia zadzwonił ten znajomy który Andrzejowi kózki przechowywał. Na swoim ranczo ma różne zwierzęta: kózki, daniele, owce, kury i diabli wiedzą co jeszcze.
- Cześć, wiesz tak sobie pomyślałem, że to wstyd żebyś ty po wsi latała jajka kupować, szykuj kurnik daje ci w prezencie kilka kurek.
- Ale...hmmm...zatkało mnie na chwilkę. Człowieku ja nie mam ich gdzie dać.
- To kombinuj dziewczyno, kury czekają. Powiedział i rozłączył się.
Zaczęłam się nad tym zastanawiać i stwierdziłam, że ma chłop rację. Przymierzałam się do tych kur, myślałam, ale do tej pory nic z tego myślenia nie wynikało. A tu masz ci babo kury z nieba lecą, to i kurnik trza wymyślić. Wymyśliłam. Kurnik już jest, trzeba go tylko jeszcze ogrodzić żeby kurki miały wybieg. Zanim ten kurnik wymyśliłam pojechałam do onego zwariowanego znajomego w odwiedziny żeby to jego ranczo zobaczyć. Pooprowadzał mnie, pokazał wszyściutko. Piknie. Zwierzyny wszelakiej dookoła mnóstwo i mój Księciunio. Wyrósł na pięknego kozła. Przymilny, łazi za człowiekiem niczym pies. Ano, ano zapomniałam jeszcze Wam powiedzieć że dla pozostałych dwóch Andrzejowych kózek też znalazłam domy. Jedna z koziołkiem i kózką jest na dole w Zawadce. Prościutko przez Groń i bukowy las trzeba iść i można ją tam spotkać. Druga z koziołkiem i moim już nie..moim Ksieciuniem pojedzie w Bieszczady do znajomych Kasi i Leszka z Górnej Chaty.
No pora wrócić na ranczo, bo mi wątek uciekł. Tak więc Krzysztof - tak ma na imię ów znajomy poprowadził mnie do szopy, wręczył pudło w którym siedziała piękna ruda kwoka i powiedział.
- 5 dzień siedzi już na trzynastu jajach, zabieraj ją przecież nie będę się opiekował twoją kwoką.
- Moją co..kwoką?! Co ja mam z nią zrobić? Zapytałam
- Ona sama wszystko zrobi. Ty masz dać jej święty spokój, jedzenie i wodę, a za kilka tygodni wyklują się pisklęta.
Zostałam postawiona przed kwoką dokonaną. To taki bonus do tych kur które już w sobotę przybędą do jolinkowa. Żebyście mnie z tą kurą widzieli. Krzysiek zapakował mi ją do wielkiej metalowej klatki która nijak do bagażnika wejść nie chciała bo był załadowany kurnikiem, raczej jego elementami. Klatka wylądowała na siedzeniu pasażera, kwoka w pudełku w bagażniku pod onymi kurnikowymi akcesoriami. Jechałam do domu z duszą na ramieniu. W bocznym lusterku widziałam klatkę na kurę zamiast drogi. We wstecznym elementy kurnika. Ciemno się zrobiło, modliłam się żeby jakoś szczęśliwie wrócić. Udało się dotarłam. Najpierw trzeba było do kóz gnać - obrządzić, ugłaskać psy szczęśliwe z mojego powrotu. Na samym końcu w tajemnicy przed psami przetransportować ową kwokę i klatkę do stodoły. Siedzi ta kwoka murem już 16 dzień. Nigdzie się nie rusza, ja jej jedzonko i Wodę podtykam. Jak tylko ją pogłaszcze stroszy się i gdaka ostrzegawczo. Ostatnio poprosiłam sąsiadkę żeby zerknęła na tą moją kwokę czy wszystko z nią w porządku i usłyszałam, że nie wolno na niczyją kwokę patrzeć bo się pisklaki nie wyklują.
 - A ja mogę? Zapytałam.
- Pani może, bo to pani kwoka.
Ciekawe co z tego siedzenia wyniknie..a kurnik jeszcze nie gotowy. Ratunku, ja się kompletnie nie znam na  malutkich żółciutkich kurczaczkach.
Zdjęcia od Kariny "jolinkowo retro marcowe". Widoczny tajemniczy Don Pedro przy pracy nad helenkowym boksem.

Hela


 
 
 
 
 
Tajemniczy Don Pedro
 
 
 
 
 
Larson
 
 
 
To ja Heeeela
 
Kwoka
 
 
Gala i Helenka
 
 

Mój mały gość Michał i Bekon

 
 
Zatem pozdrawiam Was moi czytelnicy i do napisania, może się niedługo cuś wykluje :)

środa, 9 kwietnia 2014

Zapraszam



Zapraszam Was w rejs Zielonym Czółnem i wzięcia udziału w konkursie.
http://issuu.com/greencanoe/docs/gcs-2014-wiosna

 
 
 
Do końca maja ja i kózki czekamy na Wasze wierszyki. Nowoprzybyła Hela nie posiada się ze zdziwienia co też się w tym jolinkowie wyprawia :)
 
 
 
 
http://issuu.com/greencanoe/docs/gcs-2014-wiosna